czwartek, 16 października 2014

Motywacja - czyli co na mnie dziala

Motywacja - coś co mamy albo nie. Jeżeli mamy to każdy problem traktujemy jak wyzwanie i idziemy dalej do celu :) Ale jeżeli nam jej brak - uuu wtedy kicha na całego.
Ale nie ma się co zamartwiać! Motywacja rzecz nabyta :)


Nie myślcie sobie, że mnie odchudzanie szło tak gładko. Miałam swoje chwile zwątpienia, rezygnacje z planu, chwile słabości przy szarlotce ;) itd. Różnych rzeczy się łapałam - przyklejanie zdjęcia super modelki na drzwi lodówki, pisanie w zeszycie swoich celów i odczytywanie na głos jak dorwało mnie zwątpienie w słuszność swoich działań, nagradzanie się, karanie się itp.

Potem odkryłam, że dla mnie dobrą motywacją jest pokazanie przed innymi, że potrafię :) Gdy nawiedzał mnie leń myślałam sobie:
"Nie daj się :) Bo będziesz taka jak Aśka, która odchudza się od pierwszego każdego miesiąca, a efektów nie widać."
Działało na mnie :) Oglądanie swoich starych zdjęć gdzie ważyłam 50-55 też dawało efekty :) A już największego kopa dostawałam jak po kilku miesiącach znowu mogłam nosić swoje ulubione ciuszki ;)

Żeby trzymać się twardo swojego planu założyłam dzienniczek odchudzania, w którym zapisuję codziennie co zjadłam, ile to miało kcal, robię sobie potem comiesięczne analizy (ile razy przekroczyłam liczbę kcal, ile razy ćwiczyłam itp.), robię sobie tabele treningów, zapisuję motywujące sentencję. Jednym słowem zapisuję w nim wszystko to, co dotyczy osiągnięcia mojego celu :)

Dzienniczek jest dla mnie również dobrym motywatorem, dlatego że jego nie oszukam. Mogę zapomnieć kiedy ostatni raz biegałam albo ile zjadłam u cioci na imieninach. Ale jak mam to zapisane to nie ma zmiłuj się. Przy podsumowaniu od razu widzę czarno na białym :)

Robienie planów również w moim przypadku się sprawdziło. Ale tylko tych krótkotrwałych. Np. plan schudnięcia po 2 kg przez kolejne 3 miesiące. Zrealizowanie go dało mi niezłego kopa, ponieważ po 3 miesiącach miałam aż 6 kg mniej :) A to już jest zauważalne.

I najważniejsze z tego wszystkiego było uświadomienie sobie, że jak teraz nie zacznę i nie wytrwam w postanowieniu to moje życie do końca będzie takie nijakie. Będę co roku robiła postanowienie, że schudnę i co roku będę się poddawała. Będę wynajdywała masę przeciwwskazań (boli nóżka, plecki, zmęczenie, ciężki dzień itp.). A wiecie czym to grozi? Dopuszczeniem do siebie myśli, że skoro tyle razy próbowałam i nic z tego nie wyszło to po co w ogóle próbować.

Jeżeli Ty również chcesz tak skończyć to proszę bardzo - ale ja zdecydowałam, że zmienię swoje życie i nie będę już odpuszczała sobie :) Dlatego moja przemiana najpierw miała miejsce w głowie, a dopiero potem na zewnątrz. Na początku byłam na tyle słaba, że osoby z otoczenia potrafiły jednym zdaniem wpłynąć na mnie żebym zaprzestała się odchudzać. Teraz wiem, że nie mówiły tego z troski tylko z zazdrości.

Wiecie jak to jest: ćwiczysz, a koleżanka nie. Koleżanka ma wyrzuty sumienia ale jej się nie chce ruszyć tyłka i dołączyć do ciebie. Więc co robi? Demotywuje ciebie, żebyś też się poddała. Ty się poddajesz, czujesz się z tym fatalnie, a koleżanka się cieszy bo już nie ma wyrzutów sumienia że nic nie robiła ;) Samo życie.

Dlatego jak Was otoczenie demotywuje nie zwracajcie na nich uwagi tylko róbcie swoje. Za parę miesięcy Wy będziecie mieli to czego oni pragną :)

Każdy z nas jest inny, tak więc moje metody niekoniecznie mogą pomóc innym. A jakie Wy macie sposoby na motywowanie się do dalszych ćwiczeń? Jestem chętna na przetestowaniu ich na sobie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz